Dzień deportacji
O wysiedleniu Żydów z Wiślicy
Autor wspomnień: Yitzchak Kazimierski (tłum. z jidysz na angielski: Sara Mages)
Shemini Atzeret 5703 – 3.10.1942.
Cisza przed burzą, miasto żyje w strachu. Strach, zniszczenie i niebezpieczeństwo!
Przez cały czas napływają kolejne informacje o wysiedleniach, atmosfera robi się coraz bardziej ponura. Jesteśmy bezradni wobec krążących plotek. Pojawiają się sprzeczne informacje o deportacjach w Warszawie, Kielcach, Częstochowie i innych miastach, jak również o losie deportowanych. Wkrótce dociera do nas wiadomość o deportacjach w położonym niedaleko od Wiślicy Miechowie. Dowiadujemy się coraz więcej o metodach stosowanych przez Niemców i o masakrach, do których dochodzi podczas transportów. Kiedy jednak przed Rosh Hashana 5703 zaczęły się wysiedlenia w Działoszycach, a w Wiślicy pojawili się pierwsi uciekinierzy, którzy chcieli się uratować przed śmiercią, sprawy zaczęły nabierać bardziej konkretnych kształtów. Zrozumieliśmy, że po nich przyjdzie nasza kolej. Uciekinierzy z Działoszyc ukryli się wśród nas bez wiedzy Niemców. Byli zgorzkniali, ich twarze wyrażały smutek, ponieważ jeszcze wczoraj byli świadkami zagłady swojego miasta. Włóczyli się jak błędne cienie.
Yom Kippur - Uciekinierzy, których spotkaliśmy w synagogach w Jom Kippur, pogłębiali nasz ponury nastrój. Ci ludzie wywoływali w nas ogromny smutek. Wyczerpani, załamani na sercach i duszach. Uciekli bez swoich rodzin, dokąd tylko się dało i bardzo się martwili o ich los. Nikt nie dopuszczał jednak myśli, że już nigdy mógłby swojej rodziny nie zobaczyć. Kiedy kantor odmawiał modlitwę „El male Rachamim” („Boże pełen miłosierdzia”), wszyscy zgromadzeni wybuchnęli płaczem. Oczy wypełniły się łzami, każdy modlił się w głębi serca w intencji tego, aby przeżyć nadchodzące kłopoty. Na koniec wszyscy złożyli sobie życzenia, „G`mar chatima Tova” („Obyś był zapisany w księdze życia na przyszły rok”), ale i tak nie poprawiło to żałobnego nastroju.
Hoshana Rabbah (siódmy dzień święta Sukot) – jesienne słońce słabo grzeje zrozpaczonych mieszkańców miasta. Ludzie chodzą i szepczą. Nie wiedzą, co robić. Wszyscy chcą się dowiedzieć, czy wydarzyło się coś nowego. Takie pytanie zadawane jest w każdym miejscu, na każdym rogu. Niepokój wśród Żydów stale rośnie. Wydarzeniem, które przyczyniło się do wzrostu niepokoju, była niespodziewana wizyta dowódcy niemieckiej policji w naszym dystrykcie, który przybył do Wiślicy w towarzystwie grupy policjantów. Obeszli całe miasto i wyjechali. Później zrozumieliśmy, że niemiecki plan polegał na tym, aby w ustalonym dniu otoczyć całe miasto w taki sposób, żebyśmy nie mogli z niego uciec. Na ulicach Wiślicy panuje żałobny nastrój. Prawie nigdzie nie widać ludzi. Każdy zamknął się w sobie, jak gdyby mogło to w czymś pomóc. Niepokój rośnie.
Serce nam podpowiada, że wkrótce coś się wydarzy. Przygotowania do jutrzejszego święta idą jak po grudzie. W przeddzień święta synagogi są puste, nikt się nie modli. Na ulicach też nie ma Żydów. Ogarnął nas strach i ciemność. Podczas całej dotychczasowej okupacji niemieckiej nic takiego nie miało jeszcze miejsca. Miasto jest jak zapieczętowane – nikt do niego nie wjeżdża, nikt go nie opuszcza. Wiśliccy Żydzi położyli się spać z ciężkim sercem, głęboko zatroskani o swoją ostatnią noc w mieście.
Shemini Atzert (Ósmy dzień święta Sukot) – Wiadomość o tym, że miasto zostało otoczone przez Niemców, Polaków i członków polskiej brygady roboczej, spadła na nas jak grom z jasnego nieba. „Bo to dzień popłochu, zdeptania i rozsypki” (Iz 22:5); „Ten dzień jest dniem utrapienia i kary, i hańby” [Iz 37:3]. W całym mieście słychać dudnienie, jakby doszło do trzęsienia ziemi. Wszędzie widać podenerwowanych Żydów, którzy biegają z miejsca na miejsce, jakby stracili rozum. Niestety, na ucieczkę jest już za późno. „Lament i gorzki płacz” [Jr 31:15]. Ludzie szykują się w swoich domach do ostatniej podróży, pakują skromne tobołki, które pozwolono im zabrać - trochę podręcznych rzeczy i jedzenia. Po dwóch godzinach przygotowań pada rozkaz: „Wszyscy Żydzi mają się stawić na głównym rynku”.
Marsz śmierci – co za straszliwy widok, biada oczom, które go oglądały. Na rynku zaczynają się gromadzić rodziny, przybywają ze wszystkich ulic i zakątków. Mężczyźni, kobiety i dzieci ubrani w najlepsze, zimowe ubrania, z tobołkami w rękach. Twarze Polaków wyrażają zadowolenie. Z ich miasta wkrótce znikną żydowscy mieszkańcy, którzy gromadzą się na rynku (w tym samym czasie zjawia się wysłany przez Żydów z Nowego Korczyna człowiek. Ma on sprawdzić, czy doniesienia o deportacjach są prawdziwe. Podchodzę do niego i mówię: „Uciekaj stąd szybko, bo inaczej cię zabiją”). Wśród znamienitych Żydów, którzy zebrali się na rynku, jest m.in. wiślicki rabin, Wielki Rabin R` Chaim Shlomo Schwartz, a także nasz rytualny rzezak, HaRav R` Natan Dawid Hershkowitz. Tylko im udało się zachować brody do ostatniej chwili, chociaż w mieście obowiązywał zakaz ich noszenia wydany przez Niemców.
Na rozkaz Niemców ustawiamy się w szeregu, aby ułatwić liczenie. Zarząd gminy i ich rodziny stoją na przedzie, przewodniczący gminy głośno płacze. Ludzie zazdroszczą tym, których tu nie ma, bo to oznacza, że albo udało im się uciec, albo znaleźli schronienie. Być może przeżyją kolejną godzinę, ale to i tak bohaterskie zachowanie, bo nie wykonali niemieckiego rozkazu.
Wiśliccy Żydzi zbierają się ostatni raz. Stoją z pochylonymi głowami, na ich twarzach maluje się wstyd, cierpienie i złość. Ten ponury widok mnie przeraża. Rodziny stoją obok siebie, mężczyźni, ich żony i dzieci. „…kochający się i mili przyjaciele,
za życia i w śmierci nie są rozdzieleni” [2 Sm 1:23]. Wyrwani z korzeniami ludzie opuszczają domy, w których ich przodkowie mieszkali przez wiele pokoleń, tu się rodzili, tu żyli, tu umierali i tu ich grzebano. Łańcuch pokoleniowy trwał przez stulecia, a teraz… Niestety! … Wyrywa się ich z korzeniami, a cały trud dawnych pokoleń idzie na marne.
Zniszczenie, spustoszenie… Gdzie jest Mesjasz?!
Po sprawdzeniu listy obecności podjeżdżają wozy, które mają zabrać wszystkich do Pińczowa. Jest ich nieskończenie wiele, setki wozów ze wszystkich okolicznych wsi, żeby jak najwięcej Polaków wzięło udział w wygnaniu nas z miasta. Żydzi – ofiary, rodzina za rodziną, wdrapują się powoli na wozy, które stopniowo odjeżdżają z rynku. Żydzi oglądają się za siebie ostatni raz, opuszczają Wiślicę płacząc. A więc w końcu i nas spotkał ten los! Akcja dobiegła końca – miasto jest martwe i pogrzebane, Wiślica zostaje za nami i już nie ma w niej Żydów.
W ostatniej drodze towarzyszyła im modlitwa R` Hertzkiego Lindina, który po raz ostatni modlił się słowami „Tefilat HaGeshem” – modlitwy o deszcz odmawianej w Shmini Atzeret.